24 mar

CityTrail Poznań – ostatni bieg edycji

Gdy decydowałem się na udział w City Trail wiedziałem, że to tylko ten jeden bieg i zaraz jadę do Szkocji. Dlatego nawet nie myślałem o pakiecie. Po miesiącu, wyjazd się opóźniał i wystartowałem w kolejnej edycji i znów w kolejnej. Dziś bardzo żałuję, że nie kupiłem sobie VIP’a, bo przez te sześć edycji sporo bym zaoszczędził snu nie musząc ganiać przed biegiem po numer i chip. Gdzieś tam po drodze szarpnąłem się na czapeczkę, bo bardzo mi się podoba i fajnie jest się mijać z innymi podczas treningów. Nie mogłem wiedzieć, że nie uda mi się wyjechać. Teraz już wiem, że szczęśliwie i bez kontuzji ukończyłem wszystkie sześć biegów, choć o mały włos odpuściłbym dzisiejszy start.

Wczoraj wieczorem pięta dowaliła mi z grubej rury. Nasmarowałem ją voltarenem. Dziś po przebudzeniu, aż do wstania i sprawdzenia stopnia bólu, myślałem że komplet występów przejdzie koło nosa. Pierwsze pięć kroków przekonało mnie jednak , że nie jest tragicznie, a fakt że na start jadę rowerem dodatkowo zachęcił do podjęcia próby. Gdyby było źle, zawsze mogłem się poddać i wycofać.

R e k l a m a

Dotarłem nad Rusałkę. Dziś była okazja wykonać testy PSA w diagnostyce chorób prostaty dzięki akcji Movember Polska, kolejka jednak była spora i wiedziałem, że nie dam rady się wyrobić na czas. Spytałem więc czy będzie można zrobić je po biegu. Testów było dużo i zapewniono mnie, że nie ma się o co martwić. To dobrze, bo miałem ochotę na tę kontrolę.

W trakcie rozgrzewki starałem się podbiegać miękko z palców, aby nie zużyć się przed startem. Jak zwykle nad Rusałką tętno, nawet na rozgrzewce idzie mi wysoko. Nie wiem, może to ma związek z trudnym tu, zbutwiałym powietrzem, albo stresem przed samym biegiem. Oczywiście wczorajszy deszcz i tradycyjna już wiosenna kondycja ścieżki w południowej części jeziora, zapowiedziały błotnista przeprawę. W praktyce okazało się, że bywało gorzej, ale i tak przydały się moje trialówki Decathlona. Wkładki żelowe trochę zredukowały ich twardość i podejście na start nie było dla mnie bolesne.

R e k l a m a

Na starcie tradycyjnie nie ma suchej łachy – wszędzie błocko aż po horyzont. Dokończyłem rozgrzewkę zaczętą w podejściu i czekałem na sygnał. Założenie – dobiec. Innych planów nie miałem. Moja fala wystartowała, starałem się ruszyć spokojnie. Miałem nadzieję na początek trzeciej strefy, ale tylko nadzieję. Po 45 sekundach już byłem w czwartej a po dziesięciu minutach zagościłem w strefie piątej. Z małymi przerwami posiedziałem tam do końca biegu, wyciskając maksymalnie 187bpm czyli moje 98%. Mimo, że było to duże obciążenie, nie czułem się jakoś bardziej przyduszony niż na ostatnich interwałach. Mimo to, szczególnie pierwsza połowa biegu była dla mnie trudna. Najważniejsze jednak, że pięta siedziała cicho i nie ciskała się z pretensjami. Brodzenie w błocie nie było masakrą, więc mimo ogólnie słabego stanu, w mojej głowie dość szybko dotarłem do zamknięcia pętli przy starcie. Nakręciłem się faktem, że przy wiadukcie zobaczę dopingujących znajomych, ten więc odcinek minął mi ekspresowo. No i byli, z piwkiem w ręce, oferowali łyka… myśl o nim wytrąciła mnie z rytmu. Na szczęście w lodówce czeka na mnie czeski pilsnerek, wieczorem więc nagrodzę się spienionym kufelkiem. Zza krzaka wycelował we mnie Jarek swoją lufę obiektywu, no i znów wypadłem z rytmu.

fot. Jarek Koperski

Myślałem teraz o końcówce, ale nie miałem czym jej zrobić. Tętna już nie zbiję, nogi nie niosą, więc po prostu wbiegnę na metę. Na 400 metrów przed nią postanowiłem choć przyspieszyć, wydłużyłem krok nie zmieniając kadencji aby nie wydmuchać płuc i serduszka. Dobiegłem z czasem 00:33:27 co jest moim czwartym wynikiem na CT. Cel osiągnięty – skończyłem i wcale nie najgorzej. Mam swoje 6 na 6. W generalce wbiłem się na 512 pozycję z 556 biegaczy sklasyfikowanych i 1045 biegaczy łącznie.

fot. Artur Grzywaczyk

Na mecie powitał mnie kumpel Artur, więc od razu zrobiło mi się raźniej, machnął mi fotę z tym swoim niezniszczalnym uśmiechem, gdzie ja na drugim planie z ledwością uszedłem z życiem.

fot. Artur Grzywaczyk

Szybko podreptałem na badania, niestety okazało się, że zainteresowanie przerosło możliwości i testy skończyły się na dwóch panów przede mną. Test jednak kosztuje w aptece dwie dychy i jestem zachęcony do jego wykonania samodzielnie. Warto postawić na diagnostykę w grupie M40+. Ciepła herbata, najlepsze na świecie wafle ryżowe Skórzewskiego Good Foodu i rytuał zakończenia biegów można wyczerpać spojrzeniem w głębię wód Rusałki. Dziś jednak dla odmiany dane nam jest zabranie ze sobą numerów startowych.

Powrót nie był najprzyjemniejszy, bo mimo dobrego towarzystwa koleżanki Kariny, pięta przypomniała o sobie z całą stanowczością. Na szczęście dosiadłem roweru i jadąc towarzyszyłem jej już bez zmartwień.

Muszę się ogarnąć, bo czasu na rozwiązanie problemu do półmaratonu mało, więc pewnie skieruję treningi na jazdy rowerem i siłownię napowietrzną oraz ćwiczenia w domu, aby nie tracić rozpędu, oszczędzając piętę.
We wtorek jeszcze czeka nas gala CityTrail Poznań i wręczenie medali.

R e k l a m a

autor: Adrian Diego Stan

Redaktor
Miłośnik fotografii, zabytkowych aparatów, motocykli i Szkocji
Sporty: bieg, rower, spacer, rolki, siłownia, wędrowanie
Lokalizacja: Poznań | Polska

FacebooktwitterpinterestlinkedintumblrmailFacebooktwitterpinterestlinkedintumblrmail


Jeden komentarz do “CityTrail Poznań – ostatni bieg edycji

Leave a Reply