Pora na panikę – 11.PKO
Pora odrzucić dobrą nadzieję i rozpocząć fazę płaczu, bólu i paniki. Po dwóch tygodniach przerwy w bieganiu spowodowanej rehabilitacją pięty, nadeszła pora by sprawdzić co zostało z dawnej “kondycji”.
Parkrunowa piątka miała pokazać mi jaka jest sytuacja.
Odpowiedź brzmi – NIC!, po dobrej wydajności nie zostało nic…
Jakimś, nieznanym sobie cudem nie przebiegłem na metę ostatni – choć zdecydowanie nie zasłużyłem sobie by kogokolwiek wyprzedzić.
Mimo wspaniałej dziś pogody i świetnej atmosfery, zupełnie mi nie szło. Czwarta strefa, mimo tempa bliskiego spacerowi i to już po 150 metrach – nie miałem złudzeń — to nie będzie mój bieg. Dlatego już na starcie postanowiłem, że co by się nie działo – nie odpuszczę i nie wycofam się z biegu, nawet jeśli miałbym kończyć go jako zombie.
Na nawrotce przy drugim kilometrze, zdziwiłem się, że ostatni biegnący są jeszcze za mną dość daleko. Długo nie musiałem czekać, górka przy rozarium wyczerpała resztki paliwa z baku i reszta trasy pójdzie już na oparach. A to jeszcze nie była połowa. Zresztą złudzeń pozbawiła mnie już kumpela Sławka, która wyprzedziła mnie po pierwszym kilometrze. Ja nygusowałem przez dwa tygodnie, a ona w tym czasie ciężko trenowała. Ona ma efekty ja też – tyle, że całkiem przeciwne. Z zazdrością spoglądałem na jej coraz mniejsze plecy, znikające za zakrętami trasy. Oszczędziłem się na czołgach, ale chwilę wcześniej zaskoczyła mnie zamykająca dzisiejszy bieg Natalia, która zrównała się ze mną, jeszcze dosadniej pokazując rozmiar dzisiejszej tragedii. Oczywiście, że w panice przyśpieszyłem, no bo qurde… Ale po 30 sekundach w gaźniku zabrakło oparów i silnik zaczął przerywać. Przestałem więc szarpać i już do końca starałem się ciągnąć równo. Finiszu nie było, ostatnia górka przed prostą wydoiła mnie do zera i do mety dojechałem już tylko dlatego, że z górki, na zgaszonym silniku.
(tu będzie zdjęcie od Jarka)
Mój czas: 36:19 czyli miałem w historii jeszcze dwa gorsze dni.
Wnioski? Nie wiem… Zupełnie nie mam pojęcia co robić. Do biegu zostało siedem dni i muszę się rozbiegać, a też trzeba znaleźć chwile na regenerację. Pięta boli i boleć będzie – zamaskuję to na razie maścią wszechmagiczną i jakoś to będzie. Cel na półmaraton, to już nie jest poprawa wyniku ze Szkocji ale znów, jak w debiucie – zmieszczenie się w limicie czasu. No i jeszcze jedno – pas na bidon, który nie Pora odrzucić dobrą nadzieję i rozpocząć fazę płaczu, bólu i paniki. Po dwóch tygodniach przerwy w bieganiu spowodowanej rehabilitacją pięty, nadeszła pora by sprawdzić co zostało z dawnej “kondycji”.
Parkrunowa piątka miała pokazać mi jaka jest sytuacja.sprawdził się w Inverness i dziś mnie zawiódł mimo, że używałem bidon. Musze go udoskonalić, albo wystartuję z plecakiem.
Na szczęście nastrój poprawiło mi uspokajające sortowanie parkrunowych tokenów. W świetnym towarzystwie i atmosferze, podczas śniadania w Manekinie. Tęskniłem za parkrunem.
autor: Adrian Diego Stan
Redaktor Miłośnik fotografii, zabytkowych aparatów, motocykli i Szkocji Sporty: bieg, rower, spacer, rolki, siłownia, wędrowanie Lokalizacja: Poznań | Polska
Jeden komentarz do “Pora na panikę – 11.PKO”