Interwałem w twarz
Rozleniwiłem się po Inverness. Zegarek straszy mnie niedotrenowaniem, a program przygotowania do półmaratonu goni miotłą….
Nie ma co, trzeba się było przebrać i dołożyć do pieca. Coś tam rzuciłem okiem jaki dziś trening, ale tak ogólnie, bezrefleksyjnie. Interwały godzinka i piętnaście minut. Jakoś tak mi dużo tych słupków się pojawiło przed oczami, ale przecież już biegałem polarowe interwały więc luzik.
Zdechłem!
Już sama rozgrzewka, zamiast 10-15 minut w drugiej strefie, od startu zaprosiła do tańca w strefie trzeciej. “Nooo!” mówię, zanosi się na pogrom. Już od czasu rozpoczęcia przygotowań do Inverness mam problemy z wbiciem się w strefę piątą, ale na treningach, potrafię już przy czwartej dostać głębokiej zadyszki. Już myślałem, że maksymalne tętno mi spadło, ale nie… Udało mi się raz przycisnąć wysiłek i dowiozłem się do 98%. Z tego wnioskuję, że serduszko dobrze już pompuje, tylko jakość oddechu mam dość kiepską. Coraz częściej myślę aby nad tym popracować. Na razie trochę eksperymentuję, aby zobaczyć co lubi moje ciało, a jak już się czegoś dowiem o sobie, skonfrontuję to z wiedzą fachową.
Tak, czy inaczej dziś 5x5minut, mocno mi dowaliło, a mimo że dyszałem jak Maltanka przed remontem, tętno z ledwością podbijałem do połowy czwartej strefy i ani razu nie wjechałem do piątej. W sobotę CityTrail, jeszcze nie wymyśliłem jak połączyć to z treningiem, bo na ten dzień mam do wybiegania jeszcze 1:15 w drugiej i trzeciej strefie, a w niedzielę 1:50 wyłącznie w drugiej. Ostro mi Polar dowalił, oby mi się bateryjka za szybko nie wyczerpała. Zobaczymy rozpiskę na przyszły tydzień.

autor: Adrian Diego Stan
Redaktor Miłośnik fotografii, zabytkowych aparatów, motocykli i Szkocji Sporty: bieg, rower, spacer, rolki, siłownia, wędrowanie Lokalizacja: Poznań | Polska











