Mur pandemii rozbity
No i wreszcie! Czekałem na to od marca!
Niby głupie pięć kilometrów, ale za diabła nie byłem w stanie zrobić z nimi tego, na co miałem apetyt.
Zaczęło się od konsekwencji po maratonie 2019. Brakowało mi mocy, kondycji, a nawet chęci by biegać. Stumilowy dół zassał na całego.
Potem przyszedł marzec i ostatni półmaraton przed pandemią, a ja ciągle w niedosycie. Gdzieś po drodze zagubiłem się i nie byłem w stanie złamać diabelnej trzydziestki na piątkę. Próbowałem wiele razy, ale brakowało mi sporo. Zamknięty w delikatnych treningach, bez stawiania sobie wyzwań, nie radziłem sobie gdy w końcu na mocny bieg przychodziła ochota. Stopniowo zamurowywałem się w beznadziei. Trzy wirtualne biegi też nie przyniosły sukcesu.
Na szczęście w końcu przytrafił się CBN i po 6 miesiącach pandemii, a więcej miesięcy bez mocy – udało się!
Na linii startu podskakiwałem planując próbę złamania 6:00 min/km. Zachowałem sobie jednak furkę, że pobiegnę szybko tak długo jak się da, a potem odpuszczę. Atmosfera i wielu spotkanych dziś znajomych, to wszystko nakręciło mnie do fajnego biegu.
Start!
Szybko znalazłem sobie dobrych towarzyszy na pierwsze metry. Bez szaleństwa ale też i w dobrym tempie przeskakiwałem kolejnych biegaczy na swoje ostateczne miejsce w szeregu.
Bez problemu zleciały trzy kilometry. Dopiero teraz poczułem, że przesadzam i nadeszła ochota by odpuścić. Wgapianie się jednak w plecy poprzedników pomogło utrzymać tempo i kadencję.
Gorący i dość duszny wieczór zmusił mnie do rozdziawienia gęby, by jak najszerszym strumieniem zasysać hausty powietrza. Tlenu mocno mi brakowało, a kilometr później dorzuciłem do repertuaru jęki i stęki.
W końcu z oddali zobaczyłem metę i adrenalinka pozwoliła mi lekko przyspieszyć na finiszu.
Już tylko parę kroków do mety i zobaczyłem, że na zegarze pierwszą cyfrą nie jest trójka a dwójka. Wiedziałem, że mam to o co zawalczyłem.
To był naprawdę świetny bieg. Udowodniłem sobie, że ta diabelna trzydziesta nie siedzi w nogach, a w głowie i że jak będę chciał się dobrze nastawić – osiągnę cel.
Co prawda gdyby spojrzeć w wykres tętna to widać, że mocno wyszedłem ze strefy komfortu – a mogłem to zrobić, bo miałem z kim i gdzie.
Brak normalnych zawodów ale też i regularności parkrunów dają się we znaki długofalowo, a walka z konsekwencjami pandemii mocno rozciągnie się w czasie. Mam jednak szczerą nadzieję, że uda nam się w tej niezwykłej codzienności znaleźć inspirację i możliwość stawiania sobie spełnionych wyzwań.
Już po zakończeniu mojego biegu, aktywowałem się z wolontariatem dla CBN, wpisując nazwiska biegaczy na półmaraton. Czekaliśmy dłuższą chwilę na ostatnią zawodniczkę, dla której ta impreza okazała się debiutancka.
Rzuciła zmęczona, że zejdzie z trasy, bo nie da już rady, więc natychmiast dołączyliśmy do niej by podbiec z nią ten ostatni kilometr. Jak się okazało energii miała jeszcze zapas co udowodniła mocnym finiszem.
Naprawdę lubię CBN, za atmosferę i ludzi, do tego można tu czasem zawojować wynikiem. Ta edycja jest dla mnie mega przyjemna, choć wiem, że nieszczęsna trzydziestka będzie mi jeszcze smęcić przez parę miesięcy.
Ach… gdzie te wyniki z 2019 roku…
autor: Adrian Diego Stan
Redaktor Miłośnik fotografii, zabytkowych aparatów, motocykli i Szkocji Sporty: bieg, rower, spacer, rolki, siłownia, wędrowanie Lokalizacja: Poznań | Polska